Joga na dzień dobry

Od prawie 2 lat w niedziele na zajęciach on-line (Joga w weekendowy poranek g.9) jest ze mną Eryk. Czasem chętnie, czasem mniej mu się chce. Ale jak tylko jest w domu, rozkłada matę i ćwiczy 30 minut. Nie muszę go przekonywać. Sam czuje, że wiele asan dobrze na niego działa. Ziarenko dobrych nawyków posiane, wykiełkowało i wzrasta. „Joga na dzień dobry” to nasz rytuał, do którego przekonaliśmy i babcię, i dziadka. Przed ekranem pojawiają się znajomi i nieznajomi, m.in. z Nigerii, Australii i Zjednoczonych Emiratów Arabskich.

Razem zaczęliśmy, kiedy w domach zatrzymał nas pierwszy lockdown. Miało to być takie krótkie wyzwanie – byle do wakacji. A przerodziło się w naprawdę fajny zwyczaj. Z trójki rodzeństwa tylko Eryk odważył się na tę aktywność. I choć nie raz wystawia moją cierpliwość na ciężką próbę („Eryk, posprzątaj pokój”… i tak 7 razy), podziwiam mojego syna za wytrwałość.

Moja joga codzienna

Moja domowa praktyka daleka jest od tego, jak wyglądają sesje zdjęciowe pięknych joginek publikowane w internecie. Zazwyczaj by rozłożyć matę muszę dla niej najpierw zrobić miejsce. To sprowadza się do: wyciągnięcia odkurzacza (bo na paprochach nie będę rozwijać maty), odkurzenia (lub wyegzekwowania tego od aktualnego „dyżurnego”), przesunięcia kota/kotów. Na początku kiedy zaczęłam ćwiczyć w domu ten moment okazywał się też chwilą, w której domownicy przypominali sobie o moim istnieniu i pragnęli akurat w tym czasie pozałatwiać jak najwięcej spraw. Teraz wszyscy z grubsza do tego przywykli, że „mama joguje” i mogę się cieszyć względnym spokojem.
Ćwiczę regularnie, z małymi wyjątkami codziennie, wtedy kiedy mogę, czyli rzadko po przebudzeniu, bo to pora szykowania się do szkoły i pracy, śniadania i innych spraw porządkowych (czeka obiad do zrobienia i pranie). Od wielkiego dzwonu ktoś mi towarzyszy, i to raczej „przelotnie”. Wychodzę z założenia, że lepiej ćwiczyć krótko i z przerwami, niż wcale.

joga_w_domu